MENU
- babeczki (3)
- ciasta (5)
- ciastka (8)
- desery (3)
- DIY czyli "zrób to sam" (4)
- DIY czyli zrób to sam/a (1)
- freeganizm (4)
- freeganizn (1)
- kosmetyki (1)
- kulebiak (1)
- naleśniki (4)
- napoje (1)
- obiady (20)
- pasty (5)
- pierogi (2)
- sałatki (2)
- słone wypieki (7)
- sosy (1)
- śniadania/kolacje (15)
- wigilia (1)
- wydarzenia (4)
- zapiekanki (2)
- zupy (2)
niedziela, 23 października 2011
Kolorowo blokujemy
Ponieważ popieram w pełni inicjatywę Porozumienia 11 Listopada, zapraszam serdecznie na tegoroczną blokadę Marszu Niepodległości, próbującego przemalować się na marsz patriotów. Ja osobiście nie widzę niczego szczególnie dobrego w patriotyzmie per se, bo uważam, że samo pojęcie narodu jest żyzną glebą dla wszelkich tendencji dyskryminacyjnych. Niestety gdyby to był tylko marsz patriotów, którzy cieszą się z odzyskanej niepodległości, nie byłoby kłopotu, każdy/a ma prawo cieszyć się, czy być dumnym/ą z czego sobie życzy. Niestety marsz organizowany jest przez skrajnie prawicowe ugrupowania (i inne skrajne sedecznie zaprasza do współudziału), które w swoich programach mówią wprost o stworzeniu jednolitego, czystego państwa. Historia zna wiele przypadków tego typu. Niestety wciąż trzeba tłumaczyć, dlaczego chęć wprowadzenia w życie fundamenu ideowego pt. "Sprzeciw wobec narzucenia przez rządy panujące na terenie Unii Europejskiej i jej członków modelu społeczeństw multikulturowych, jako z gruntu fałszywego i niebezpiecznego" jest wystarczającym powodem do blokowania tychże "patriotów". A tych powodów jest dużo więcej.
Dlatego tłumaczę.
Nie pozwólcie, żeby inni myśleli za was. Wesprzyjcie blokadę 11.11 w Warszawie, albo dziś, w sieci.
http://www.11listopada.org/
http://www.facebook.com/pages/11listopadaorg/100447126686649?ref=ts
poniedziałek, 10 października 2011
kuchnia ekstremalnie miedzynarodowa
Odkąd jestem za Odrą nie miałam zbyt bliskiego kontaktu z tradycyjną kuchnią, która niestety nie jest zbyt wegańska, a wegańskie przysmaki zazwyczaj kupuje się tu gotowe. Mam na szczęście multikulti towarzystwo, co daje mieszankę serbsko-kurdyjsko-polsko-niemiecką. Oczywiście wegańską.
Na początek najprostsza na świecie zupa: zupełnie obłędne połączenie pomiodorów i ciecierzycy.
ZUPA POMIDOROWA CIECIORKOWA
puszka ciecierzycy (lub 1 szkl. ugotowanej)
koncentrat pomidorowy
sól, pieprz, oliwa z oliwek
ryż - oczywiście
Ciecierzycę namoczyć na parę godzin, w garnku rozrobić koncentrat pomidorowy z solą, pieprzem i oliwą, dodać ciecierzycę, zagotować. Podawać oczywiście z ryżem:)
Kolejną smaczną rzeczą jest makaron z sosem kontenerowego jogurtu sojowego i świeżymi ziołami z ogródka i czosnkiem.
MAKARON ZIOŁOWY
paczka makaronu
kubek jogurtu sojowego
zioła: mięta, oregano, bazylia
czosnek, pieprz, sól
Makaron wymieszać z jogurtem, ziołami i przyprawami.
Na zakończenie zapiekanka zupełnie zaskakująca: papryka faszerowana ziemniakami.
SERBSKIE PAPRYKI FASZEROWANE
kilka papryk
ok 1 kg ziemniaków
ok 1/2 cebuli
sól, pieprz, czosnek
olej
Ziemniaki i cebulę zetrzeć na tarce, podsmażyć, doprawić solą i pieprzem. Do masy dodać rozgnieciony czosnek. Papryki wydrążyć i nafaszerować masą ziemniaczaną. Resztę masy wyłożyć do brytfanki, na wierzch ułożyć papryki. Zapiekać aż ziemniaki będą gotowe.
Prijatno! ;)
Na początek najprostsza na świecie zupa: zupełnie obłędne połączenie pomiodorów i ciecierzycy.
ZUPA POMIDOROWA CIECIORKOWA
puszka ciecierzycy (lub 1 szkl. ugotowanej)
koncentrat pomidorowy
sól, pieprz, oliwa z oliwek
ryż - oczywiście
Ciecierzycę namoczyć na parę godzin, w garnku rozrobić koncentrat pomidorowy z solą, pieprzem i oliwą, dodać ciecierzycę, zagotować. Podawać oczywiście z ryżem:)
Kolejną smaczną rzeczą jest makaron z sosem kontenerowego jogurtu sojowego i świeżymi ziołami z ogródka i czosnkiem.
MAKARON ZIOŁOWY
paczka makaronu
kubek jogurtu sojowego
zioła: mięta, oregano, bazylia
czosnek, pieprz, sól
Makaron wymieszać z jogurtem, ziołami i przyprawami.
Na zakończenie zapiekanka zupełnie zaskakująca: papryka faszerowana ziemniakami.
SERBSKIE PAPRYKI FASZEROWANE
kilka papryk
ok 1 kg ziemniaków
ok 1/2 cebuli
sól, pieprz, czosnek
olej
Ziemniaki i cebulę zetrzeć na tarce, podsmażyć, doprawić solą i pieprzem. Do masy dodać rozgnieciony czosnek. Papryki wydrążyć i nafaszerować masą ziemniaczaną. Resztę masy wyłożyć do brytfanki, na wierzch ułożyć papryki. Zapiekać aż ziemniaki będą gotowe.
Prijatno! ;)
piątek, 9 września 2011
Gute Reise!
Dziś mój pożegnalny potluck, skoro już i tak wyjeżdżam, może jeszcze zdążę zjeść coś w miłym towarzystwie, pewnie minie dużo czasu zanim wszystkich znów spotkam. Zatem dziś w menu poza tym, co każdy w swojej hojności przyniesie:
Tarta z brzoskwiniami
Ciasto karobowo - kokosowe
2 szkl. mąki
1 szkl. cukru
1/2 szkl. mączki karobowej
2 łyż. proszku do pieczenia
ok 1/2 szkl. oleju
ok 1/2 szkl. wiórków kokosowych (lub więcej, jeśli ktoś lubi)
ok 1 szkl. wody/mleka sojowego/kokosowego
inne dowolne składniki (rodzynki, suszone owoce, orzechy, pestki, itp)
Wszystkie składniki dokładnie wymieszać, piec w średniej temperaturze aż urośnie i będzie suche w środku (sprawdzić patyczkiem - to ciasto po prostu nie może nie wyjść).
Pasta z zielonej fasolki z dymką na ostro i czarno - czerwona potrawka z czarnego ryżu i czarnej fasolki z pomidorami.
Ponieważ przepisy są dość proste (część można znaleźć u mnie), a poza tym właściwie już muszę wychodzić i trochę się spieszę - nie zamieszczam. Na prośbę chętnie podam.
Tarta z brzoskwiniami
Ciasto karobowo - kokosowe
2 szkl. mąki
1 szkl. cukru
1/2 szkl. mączki karobowej
2 łyż. proszku do pieczenia
ok 1/2 szkl. oleju
ok 1/2 szkl. wiórków kokosowych (lub więcej, jeśli ktoś lubi)
ok 1 szkl. wody/mleka sojowego/kokosowego
inne dowolne składniki (rodzynki, suszone owoce, orzechy, pestki, itp)
Wszystkie składniki dokładnie wymieszać, piec w średniej temperaturze aż urośnie i będzie suche w środku (sprawdzić patyczkiem - to ciasto po prostu nie może nie wyjść).
Pasta z zielonej fasolki z dymką na ostro i czarno - czerwona potrawka z czarnego ryżu i czarnej fasolki z pomidorami.
Ponieważ przepisy są dość proste (część można znaleźć u mnie), a poza tym właściwie już muszę wychodzić i trochę się spieszę - nie zamieszczam. Na prośbę chętnie podam.
niedziela, 28 sierpnia 2011
Chleb i nowy blog
Tak jak obiecałam, zamieszczam odnośnik do mojego nowego bloga. Tam będę teraz wyrażać się wirtualnie, w bardziej osobistej formie, o innych niż gotowanie sprawach, ze zdjęciami, po angielsku. Mam nadzieję, że będzie również ciekawy, choć nie ukrywam, że piszę go trochę bardziej dla siebie niż robiłam to tutaj.
Ale żeby nie zawieść tych, którzy oczekują przepisów na jedzenie, zamieszczam przepis, którym głównie zajmuję się ostatnio w kuchni (poza makaronem ze szpinakiem). Otóż będąc w Lipsku u kumpeli dostałam od jej miłego współlokatora słoiczek zakwasu. W domu zawsze jest chleb, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto ma czas i ochotę go upiec. Zastanawiałam się, czy to się nie nudzi, ale po kilku tygodniach bycia w posiadaniu zakwasu mogę przyznać, że jest to szczególnie uzależniające.
Zatem chleb.
1 kg mąki żytniej razowej
1 kg mąki pszennej białej
sól
olej (niekoniecznie)
+ jakakolwiek inna mąka, płatki, pestki, orzechy lub cokolwiek lubicie
Na początek potrzebny jest zakwas. Nie próbowałam sama go robić, podobno jest to dość łatwe (zasada podobna jak przy produkcji zakwasu na żurek), ale dla pewności poszukałabym kogoś, kto już taki zakwas ma i poprosiła o odłożenie do słoiczka (wystarczy 1-2 łyżki stołowe).
Następnie zakwas mieszamy z ok 1 szkl. ciepłej wody i dodajemy tyle mąki żytniej żeby stworzyć masę o konsystencji gęstego kremu. Następnie odstawiamy ją do ukwaszenia na kilka godzin mieszając co jakiś czas (5-10 godzin, w zależności od temperatury powietrza, od mąki, czasem idzie to szybciej, czasem wolniej). Kiedy rozmnożony zakwas jest już kwaśny i fermentuje (pojawiają się bąbelki) odkładamy zapas (2-3 łyżki do słoiczka) i chowamy do lodówki.
Następnie dolewamy jeszcze ok filiżankę wody, 1-2 łyżki oleju i sól do smaku (lepiej dosolić więcej, wtedy po dodaniu reszty mąki smak będzie w sam raz). Mąki możemy dodać dowolną proporcję, w zależności od stosunku białej mąki do razowej i mąki do zakwasu wychodzą różne rodzaje chleba. Zakwasu nie powinno być mniej niż 1/2 całkowitej masy. Im więcej dodamy mąki, tym mniej chleb będzie kwaśny. Im więcej dodamy razowej, tym będzie cięższy i mniej pulchny. Wyrabiamy ciasto mieszając wszystkie składniki aż utworzą gładką, jednolitą masę. Formujemy bochenek i wkładamy go do natłuszczonej i wysypanej mąką foremki, lub kładziemy na blachę i przykrywamy ściereczką. Chleb rośnie zwykle ok 3-5 godzin, powinien conajmniej podwoić swoją objętość. Warto poczekać, bo później piecze się już "tylko" ok 45 - 60 minut.
Chleb na zdjęciu to ok:
1 szkl. zakwasu
2/3 szkl. mąki pszennej białej
1/2 szkl mąki pszennej razowej
1/2 szkl mąki żytniej razowej,
więc chleb jest mały i dość płaski.
Nie jest to z pewnością najbardziej profesjonalny sposób pieczenia, ale przypominam, że naprawdę niecierpię marnowania czasu, szczególnie jeśli nie jest to przyjemne marnotrastwo. Chleb zrobiony tą najprostszą metodą jest pyszny, zdrowy i tani - i o to mi jedynie chodzi. Jeśli lubicie celebrować gotowanie, są całe strony jak np. ta, gdzie można znaleźć inne, bardziej wysublimowane przepisy. Ja zdecydowanie od celebrowania gotowania wolę celebrowanie jedzenia.
Smacznego :)
Ale żeby nie zawieść tych, którzy oczekują przepisów na jedzenie, zamieszczam przepis, którym głównie zajmuję się ostatnio w kuchni (poza makaronem ze szpinakiem). Otóż będąc w Lipsku u kumpeli dostałam od jej miłego współlokatora słoiczek zakwasu. W domu zawsze jest chleb, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto ma czas i ochotę go upiec. Zastanawiałam się, czy to się nie nudzi, ale po kilku tygodniach bycia w posiadaniu zakwasu mogę przyznać, że jest to szczególnie uzależniające.
Zatem chleb.
1 kg mąki żytniej razowej
1 kg mąki pszennej białej
sól
olej (niekoniecznie)
+ jakakolwiek inna mąka, płatki, pestki, orzechy lub cokolwiek lubicie
Na początek potrzebny jest zakwas. Nie próbowałam sama go robić, podobno jest to dość łatwe (zasada podobna jak przy produkcji zakwasu na żurek), ale dla pewności poszukałabym kogoś, kto już taki zakwas ma i poprosiła o odłożenie do słoiczka (wystarczy 1-2 łyżki stołowe).
Następnie zakwas mieszamy z ok 1 szkl. ciepłej wody i dodajemy tyle mąki żytniej żeby stworzyć masę o konsystencji gęstego kremu. Następnie odstawiamy ją do ukwaszenia na kilka godzin mieszając co jakiś czas (5-10 godzin, w zależności od temperatury powietrza, od mąki, czasem idzie to szybciej, czasem wolniej). Kiedy rozmnożony zakwas jest już kwaśny i fermentuje (pojawiają się bąbelki) odkładamy zapas (2-3 łyżki do słoiczka) i chowamy do lodówki.
Następnie dolewamy jeszcze ok filiżankę wody, 1-2 łyżki oleju i sól do smaku (lepiej dosolić więcej, wtedy po dodaniu reszty mąki smak będzie w sam raz). Mąki możemy dodać dowolną proporcję, w zależności od stosunku białej mąki do razowej i mąki do zakwasu wychodzą różne rodzaje chleba. Zakwasu nie powinno być mniej niż 1/2 całkowitej masy. Im więcej dodamy mąki, tym mniej chleb będzie kwaśny. Im więcej dodamy razowej, tym będzie cięższy i mniej pulchny. Wyrabiamy ciasto mieszając wszystkie składniki aż utworzą gładką, jednolitą masę. Formujemy bochenek i wkładamy go do natłuszczonej i wysypanej mąką foremki, lub kładziemy na blachę i przykrywamy ściereczką. Chleb rośnie zwykle ok 3-5 godzin, powinien conajmniej podwoić swoją objętość. Warto poczekać, bo później piecze się już "tylko" ok 45 - 60 minut.
Chleb na zdjęciu to ok:
1 szkl. zakwasu
2/3 szkl. mąki pszennej białej
1/2 szkl mąki pszennej razowej
1/2 szkl mąki żytniej razowej,
więc chleb jest mały i dość płaski.
Nie jest to z pewnością najbardziej profesjonalny sposób pieczenia, ale przypominam, że naprawdę niecierpię marnowania czasu, szczególnie jeśli nie jest to przyjemne marnotrastwo. Chleb zrobiony tą najprostszą metodą jest pyszny, zdrowy i tani - i o to mi jedynie chodzi. Jeśli lubicie celebrować gotowanie, są całe strony jak np. ta, gdzie można znaleźć inne, bardziej wysublimowane przepisy. Ja zdecydowanie od celebrowania gotowania wolę celebrowanie jedzenia.
Smacznego :)
środa, 27 lipca 2011
Zmiany (?) i pożegnanie :)
Ponieważ dawno mnie tu nie było, a przypuszczam, że są osoby, które w pewnym momencie czytały bloga regularnie poczuwam się do pewnych wyjaśnień.
Przez ostatnie 4 miesiące nie miałam aparatu, żeby móc uwiecznić nim na bieżąco przygotowane dania, tak, żeby zdążyć przed nieuchronnym ich zjedzeniam i przede wszystkim rzadko bywałam w kuchni na dłużej niż makaron z sosem albo kanapka z szybką pastą. Przez ten czas zaliczyłam 3 miesiące pracy na etat, przeprowadzkę (a właściwie dwie), kilka dalszych i bliższych podróży, kilka dużych projektów i dziesiątki innych, małych aktywności pochłaniających ogromne ilości czasu. Czas na szczęście jest bardzo rozciągliwy i ja umiem tę właściwość wykorzystywać, ale w pewnym momencie zauważyłam, że pomimo wszelkich starań, pędzenia z miejsca na miejsce lub bycia w kilku miejscach jednocześnie, sypiania po 4 godziny i nieustannego planowania "co następne?" brakuje czasu dla mnie. Tak jakbym ja robiła to wszystko, ale zapomniała, że poza moim działaniem jest jeszcze mój środek, ja właściwa, która potrzebuje trochę uwagi, spokoju i ... odpoczynku. Potrzebuje też zająć się trochę bardziej sobą, więcej czytać, więcej się uczyć, więcej słuchać siebie od środka, swoich emocji, obaw, pragnień i zachcianek. Posłuchałam też kilku mądrych rad od ludzi, którzy są aktywni dłużej niż ja wiem, że można być aktywną i postanowiłam zwolnić tempo. Jedno stwierdzenie szczególnie zapadło mi w pamięć : "Jeśli chcemy działać, powinniśmy myśleć o tym jako planie na najbliższe 40 lat. Lepiej działać mniej przez 40 niż dopuścić do tego, żeby wypalić się po pięciu". Postanowiłam zatem nie pozwolić się sobie wypalić za wszelką cenę. Mam w planach kilka fajnych projektów, część jest już w realizacji, a niektóre czekają na dobry moment, żeby się rozpocząć.
Ponadto wokół tyle jest zmian, nie wszystkie dotyczą mnie bezpośrednio, ale wiele z nich trochę mnie zainspirowało. Po pierwsze, kiedy zaczynałam pisać tego bloga, uważałam, że jest potrzebny jako czyste źródło praktycznej wiedzy, bez osobistych wstawek, miałam pomysł na blog pełen prostych, niewyszukanych przepisów dla każdego, zakładających gotowanie zdrowych i sycąch potraw z ogólnie dostępnych produktów. Obecnie blogów tego typu są dziesiątki. Oczywiście jest to wspaniałe, zawsze będę uważała kuchnię jako pierwsze pole propagowania weganizmu i jestem zachwycona tym, jak wiele ludzi zajęło się sianiem wegańskiej nowiny drogą wirtualną. Jest Was tak wiele, że czuję, że ja mogę to pole działań opuścić. Ponadto czuję, że moja koncepcja bloga przestała mnie zadowalać, potrzebuję miejsca bardziej różnorodnego, gdzie mogę podzielić się czymś więcej niż tylko kolejnym pomysłem na obiad. Uznałam, że przekształcanie bloga nie ma sensu, postanowiłam go więc zawiesić, możliwe, że na zawsze. Blog oczywiście zostaje, jest tu zgromadzone trochę materiału, z którego zawsze można skorzystać. Najprawdopodobniej nie będę go jednak kontynuować. Zastanowię się, czy będę zamieszczać tu przepisy, które zawsze gdzieś się przyplączą, (sądzę, że tam, dokąd się wybieram będę miała więcej czasu na gotowanie, ale też i na pisanie) czy może staną się one częścią nowego, bardziej osobistego i interdyscyplinarnego przedsięwzięcia.
Już wkrótce zamieszczę post do TEGO nowego bloga, który mam nadzieję pisać bardziej regularnie.
Tymczasem pozostawiam ten kawałek wirtualnej przestrzeni każdemu, kto będzie chciał z niego skorzystać, dziękuję wszystkim, którzy/re w tym czasie tę przestrzeń odwiedzili/ły, cieszę się, jeśli mogłam kiedykolwiek komuś pomóc lub chociaż zainspirować. Jeśli ktoś będzie bardzo tęsknić lub w razie jakichkolwiek pytań piszcie na maila! Obiecuję, że jeszcze wrócę ! :)
Przez ostatnie 4 miesiące nie miałam aparatu, żeby móc uwiecznić nim na bieżąco przygotowane dania, tak, żeby zdążyć przed nieuchronnym ich zjedzeniam i przede wszystkim rzadko bywałam w kuchni na dłużej niż makaron z sosem albo kanapka z szybką pastą. Przez ten czas zaliczyłam 3 miesiące pracy na etat, przeprowadzkę (a właściwie dwie), kilka dalszych i bliższych podróży, kilka dużych projektów i dziesiątki innych, małych aktywności pochłaniających ogromne ilości czasu. Czas na szczęście jest bardzo rozciągliwy i ja umiem tę właściwość wykorzystywać, ale w pewnym momencie zauważyłam, że pomimo wszelkich starań, pędzenia z miejsca na miejsce lub bycia w kilku miejscach jednocześnie, sypiania po 4 godziny i nieustannego planowania "co następne?" brakuje czasu dla mnie. Tak jakbym ja robiła to wszystko, ale zapomniała, że poza moim działaniem jest jeszcze mój środek, ja właściwa, która potrzebuje trochę uwagi, spokoju i ... odpoczynku. Potrzebuje też zająć się trochę bardziej sobą, więcej czytać, więcej się uczyć, więcej słuchać siebie od środka, swoich emocji, obaw, pragnień i zachcianek. Posłuchałam też kilku mądrych rad od ludzi, którzy są aktywni dłużej niż ja wiem, że można być aktywną i postanowiłam zwolnić tempo. Jedno stwierdzenie szczególnie zapadło mi w pamięć : "Jeśli chcemy działać, powinniśmy myśleć o tym jako planie na najbliższe 40 lat. Lepiej działać mniej przez 40 niż dopuścić do tego, żeby wypalić się po pięciu". Postanowiłam zatem nie pozwolić się sobie wypalić za wszelką cenę. Mam w planach kilka fajnych projektów, część jest już w realizacji, a niektóre czekają na dobry moment, żeby się rozpocząć.
Ponadto wokół tyle jest zmian, nie wszystkie dotyczą mnie bezpośrednio, ale wiele z nich trochę mnie zainspirowało. Po pierwsze, kiedy zaczynałam pisać tego bloga, uważałam, że jest potrzebny jako czyste źródło praktycznej wiedzy, bez osobistych wstawek, miałam pomysł na blog pełen prostych, niewyszukanych przepisów dla każdego, zakładających gotowanie zdrowych i sycąch potraw z ogólnie dostępnych produktów. Obecnie blogów tego typu są dziesiątki. Oczywiście jest to wspaniałe, zawsze będę uważała kuchnię jako pierwsze pole propagowania weganizmu i jestem zachwycona tym, jak wiele ludzi zajęło się sianiem wegańskiej nowiny drogą wirtualną. Jest Was tak wiele, że czuję, że ja mogę to pole działań opuścić. Ponadto czuję, że moja koncepcja bloga przestała mnie zadowalać, potrzebuję miejsca bardziej różnorodnego, gdzie mogę podzielić się czymś więcej niż tylko kolejnym pomysłem na obiad. Uznałam, że przekształcanie bloga nie ma sensu, postanowiłam go więc zawiesić, możliwe, że na zawsze. Blog oczywiście zostaje, jest tu zgromadzone trochę materiału, z którego zawsze można skorzystać. Najprawdopodobniej nie będę go jednak kontynuować. Zastanowię się, czy będę zamieszczać tu przepisy, które zawsze gdzieś się przyplączą, (sądzę, że tam, dokąd się wybieram będę miała więcej czasu na gotowanie, ale też i na pisanie) czy może staną się one częścią nowego, bardziej osobistego i interdyscyplinarnego przedsięwzięcia.
Już wkrótce zamieszczę post do TEGO nowego bloga, który mam nadzieję pisać bardziej regularnie.
Tymczasem pozostawiam ten kawałek wirtualnej przestrzeni każdemu, kto będzie chciał z niego skorzystać, dziękuję wszystkim, którzy/re w tym czasie tę przestrzeń odwiedzili/ły, cieszę się, jeśli mogłam kiedykolwiek komuś pomóc lub chociaż zainspirować. Jeśli ktoś będzie bardzo tęsknić lub w razie jakichkolwiek pytań piszcie na maila! Obiecuję, że jeszcze wrócę ! :)
wtorek, 29 marca 2011
Pokaz Bold Native, zinowisko, benefit na UFĘ
Kolejna impreza, którą robimy, a którą należy zareklamować:
10.04 w kawiarni Czarny Punkt na Elbie o 18:00.
Zapraszamy serdecznie na pierwszy w Warszawie pokaz Bold Native, filmu fabularnego traktującego o wyzwoleniu zwierząt, różnych strategiach mogących do niego prowadzić, o powodach, dla których niektóre osoby ryzykują własną wolność dla wolności innych. Film nie jest jednak wyłącznie kanałem służącym przekazaniu pewnej ideologii, dotyczy również skomplikowanych stosunków międzyludzkich, stawia pytania o możliwość zmiany jednostki, szukania w sobie wyrozumiałości dla wyborów innych osób i niepostrzegania ich przez pryzmat własnych. Niezwykle bliski życia i niezmiernie ciekawy eksperyment, co więcej bardzo udany.
Pokaz filmu odbywa się w ramach imprezy benefitowej na UFĘ, wciąż bezdomnej ale niespuszczającej z tonu. Z tej okazji planowany jest istny wylew zinów (w tym premiera nowego distro!) dotyczących tematów zarówno prozwierzęcych, jak i feministyczno-queerowych. Co więcej będzie to unikalna okazja do nabycia wegańskich prezerwatyw (niestety w niewielkiej ilości, więc kto pierwszy, ta lepsza) i tym samym zagwarantowania, że seks będzie przyjemny dla wszystkich. Planowany jest też pierwszy rzut Mooncupów, kmwtw. :) Do tego jeszcze kupa innych nieprzewidzianych niespodzianek, o których sami jeszcze nie wiemy.
Dobra impreza nie obędzie się również bez wegańskiej szamki, którą zagwarantuje kolektyw kucharzy i kucharek z najwyższej półki. Jak zawsze w ofercie również kawa od Zapatystów i cola Jurajska.
Krótko mówiąc: nie możesz tego przegapić!
sobota, 26 marca 2011
Tofu Atak - benefit na sambę !!!
Ostatnio w związku z licznymi obowiązkami i dopinaniem na ostatnie guziki distro (info już wkrótce) mam zupełnie nie po drodze do kuchni, ale obiecuję, że jeszcze wrócę (chociaż nie mam pewności, czy ten blog jest komuś szczególnie pomocny czy potrzebny, co było drugim głównym powodem zawieszenia działalności).
Tymczasem reklama, trochę wprawdzie późno, ale zawsze.
Zapraszam na kolejny benefitowy Tofu Atak.
Tym razem na Elbie, tym razem na warszawską sambę ! Przyjdź, najedz się, to już jutro! Dzięki Tobie kupimy nowe bębny i będzie nas słychać jeszcze lepiej !!!
Love & rage !
Tymczasem reklama, trochę wprawdzie późno, ale zawsze.
Zapraszam na kolejny benefitowy Tofu Atak.
Tym razem na Elbie, tym razem na warszawską sambę ! Przyjdź, najedz się, to już jutro! Dzięki Tobie kupimy nowe bębny i będzie nas słychać jeszcze lepiej !!!
Love & rage !
środa, 23 lutego 2011
VoKu i koncert przeciwko przemocy wobec kobiet
W tym tygodniu wypada kolejne VoKu, jednak w związku z koncertem, na który robimy jedzenie będzie można u nas zjeść w sobotę na tym właśnie koncercie.
Impreza jest częścią cyklu "Nie znaczy Nie", jest to szereg wydarzeń w formie benefitu - pomocy i wsparcia działań na rzecz ofiar zgwałceń i nagłośnienia problemu przemocy wobec kobiet.
"Nie znaczy Nie" to również tytuł składanki CD, gdzie wystąpiło 25 polskich zespołów, które swoją twórczością wsparły sprzeciw względem przymusów na tle seksualnym lub wyraziły go piosenkami przygotowanymi specjalnie na tę okazję.
"Nie znaczy Nie" to nasz głos niezgody w sprawie nadużyć, gwałtów i presji....
Premiera płyty odbędzie się podczas koncertu.
Zagrają: Miraż, Candid, Life Scars, Translola i Delicje.
Ufa matronuje temu wydarzeniu.
Podczas imprezy będzie można zapoznać się i zaopatrzyć w literaturę tematu - księgarnia Feminoteka.
Dochód z imprezy i ze sprzedaży płyt "Nie znaczy Nie" wesprze działania Lubuskiego Stowarzyszenia na Rzecz Kobiet BABA
http://www.baba.org.pl/
Zapraszamy serdecznie!
Impreza jest częścią cyklu "Nie znaczy Nie", jest to szereg wydarzeń w formie benefitu - pomocy i wsparcia działań na rzecz ofiar zgwałceń i nagłośnienia problemu przemocy wobec kobiet.
"Nie znaczy Nie" to również tytuł składanki CD, gdzie wystąpiło 25 polskich zespołów, które swoją twórczością wsparły sprzeciw względem przymusów na tle seksualnym lub wyraziły go piosenkami przygotowanymi specjalnie na tę okazję.
"Nie znaczy Nie" to nasz głos niezgody w sprawie nadużyć, gwałtów i presji....
Premiera płyty odbędzie się podczas koncertu.
Zagrają: Miraż, Candid, Life Scars, Translola i Delicje.
Ufa matronuje temu wydarzeniu.
Podczas imprezy będzie można zapoznać się i zaopatrzyć w literaturę tematu - księgarnia Feminoteka.
Dochód z imprezy i ze sprzedaży płyt "Nie znaczy Nie" wesprze działania Lubuskiego Stowarzyszenia na Rzecz Kobiet BABA
http://www.baba.org.pl/
Zapraszamy serdecznie!
sobota, 19 lutego 2011
Szybkie makarony i sosy kontenerowe oraz kurczak
Tym razem całkiem zdrowo, tanio i szybko.
Jak wiadmomo, jedną z moich wielkich kulinarnych miłości od pierwszego wejrzenia jest od wczesnego dzieciństwa makaron. Pasuje do wszystkiego, smakuje ze wszystkim i wszystkim. No, prawie. Mój tata nie lubi makaronu. Ale to chyba jedyna osoba jaką znam, a jeśli sobie dobrze przypominam, z niemal każdym, kogo znam rozmawiałam choć raz o jedzeniu. Makaron jest najszybszy na obiad.
Sezon kontenerowy w pełni, udało nam się znaleźć kilka nowych, hojnych miejsc na freegańskie łowy, jest więc sos brokułowy i pesto z prawie świeżej bazylii.
SOS BROKUŁOWY
1 drzewko (?) brokuła
czosnek
sól, pieprz biały
zasmażka/śmietana sojowa
Brokuł tniemy na kawałeczki, zalewamy wrzątkiem do połowy wysokości w garnku (wiadomo, o co chodzi). Gotujemy pod przykryciem aż będzie miękki. Miksujemy, dodajemy przyprawy i zaprawiamy małą ilością zasmażki lub jeśli przypadkiem mamy w domu - śmietaną sojową.
Do sosu dodać można też sos serowy w proszku - napiszę o nim trochę na przekór temu, co opisałam w poprzednim poście. Sos w proszku dostałam w prezencie gwiazdkowym z zagranicy, nic mi nie wiadomo o tym żeby kiedykolwiek był widziany w Polsce. Ale jeśli Wy, lub ktoś znajomy będziecie za granicą, można się rozejrzeć. Nie jest specjalnie dobry z wodą, ale z mlekiem lub dosypany dla smaku jest ok. Choć smak sera raczej pozostaje w sferze wyobrażeń. Za to do listy obiecanych przepisów dopisuję przepis na ser mozzarella.
Pesto również nie należy do skomplikowanych. Około 2-3 pęczki bazylii miksuje się w pojemniczku do miksera z ok 1/4 szkl. oliwy i kilkoma ząbkami czosnku. Całość mieszamy z rozmrożonym szpinakiem i doprawiamy solą, pieprzem, ewentualnie dodajemy śmietanę sojową lub - co moim zdaniem smakuje najlepiej, tofu sałatkowe (feta). Wlewamy to do ugotowanego makaronu i gotowe.
Do odkryć dodam też kotlety sojowe o smaku kurczaka Orico, o których wiem stąd . Smakują jak mięso. Nie wiem, czy jak kurczak, z tego, co pamiętam chyba niespecjalnie, ale sa naprawdę pyszne. Do obiadu, czy burgerów po obtoczeniu w przyprawach, bułce i podsmażeniu są jak znalazł.
Jak wiadmomo, jedną z moich wielkich kulinarnych miłości od pierwszego wejrzenia jest od wczesnego dzieciństwa makaron. Pasuje do wszystkiego, smakuje ze wszystkim i wszystkim. No, prawie. Mój tata nie lubi makaronu. Ale to chyba jedyna osoba jaką znam, a jeśli sobie dobrze przypominam, z niemal każdym, kogo znam rozmawiałam choć raz o jedzeniu. Makaron jest najszybszy na obiad.
Sezon kontenerowy w pełni, udało nam się znaleźć kilka nowych, hojnych miejsc na freegańskie łowy, jest więc sos brokułowy i pesto z prawie świeżej bazylii.
SOS BROKUŁOWY
1 drzewko (?) brokuła
czosnek
sól, pieprz biały
zasmażka/śmietana sojowa
Brokuł tniemy na kawałeczki, zalewamy wrzątkiem do połowy wysokości w garnku (wiadomo, o co chodzi). Gotujemy pod przykryciem aż będzie miękki. Miksujemy, dodajemy przyprawy i zaprawiamy małą ilością zasmażki lub jeśli przypadkiem mamy w domu - śmietaną sojową.
Do sosu dodać można też sos serowy w proszku - napiszę o nim trochę na przekór temu, co opisałam w poprzednim poście. Sos w proszku dostałam w prezencie gwiazdkowym z zagranicy, nic mi nie wiadomo o tym żeby kiedykolwiek był widziany w Polsce. Ale jeśli Wy, lub ktoś znajomy będziecie za granicą, można się rozejrzeć. Nie jest specjalnie dobry z wodą, ale z mlekiem lub dosypany dla smaku jest ok. Choć smak sera raczej pozostaje w sferze wyobrażeń. Za to do listy obiecanych przepisów dopisuję przepis na ser mozzarella.
Pesto również nie należy do skomplikowanych. Około 2-3 pęczki bazylii miksuje się w pojemniczku do miksera z ok 1/4 szkl. oliwy i kilkoma ząbkami czosnku. Całość mieszamy z rozmrożonym szpinakiem i doprawiamy solą, pieprzem, ewentualnie dodajemy śmietanę sojową lub - co moim zdaniem smakuje najlepiej, tofu sałatkowe (feta). Wlewamy to do ugotowanego makaronu i gotowe.
Do odkryć dodam też kotlety sojowe o smaku kurczaka Orico, o których wiem stąd . Smakują jak mięso. Nie wiem, czy jak kurczak, z tego, co pamiętam chyba niespecjalnie, ale sa naprawdę pyszne. Do obiadu, czy burgerów po obtoczeniu w przyprawach, bułce i podsmażeniu są jak znalazł.
wtorek, 15 lutego 2011
Pasta jajeczna i tofucznica
W związku ze wzmożonymi ostatnio aktywnościami benefitowo - cateringowymi było mało czasu, ale dużo tofu. Tofu Attack udał się wyśmienicie, a jedną z past była właśnie pasta jajeczna.
Dla wszystkich, którzy z łezką w oku wspominają przedszkolny standard śniadaniowy oraz dla miłośników jajek, którzy bardzo tęsknią za siarkowym zapaszkiem, oto ratunek: czarna sól.
"Czarna sól (ind. Kala namak) to pozyskiwany z wulkanicznych minerałów (halitów) różowy proszek o wyraźnym jajecznym aromacie. Swój kolor oraz zapach zawdzięcza obecności związków siarki. Czarna sól składa się głównie z chlorku sodu z dodatkiem siarczanu sodu, siarczku żelaza i siarkowodoru. Pomimo, że siarkowodór jest toksyczny dla ludzi w w większych stężeniach, to jego niewielka zawartość w czarnej soli nie ma negatywnego wpływu na zdrowie. " (kuchnia.chinska.pl).
Wprawdzie moja sól jest wyraźnie szara, ale efekt jest cudowny.
PASTA JAJECZNA
1 kostka tofu
pęczek szczypiorku
pieprz
czarna sól
kurkuma
Szczypiorek siekamy, tofu rozgniatamy, mieszamy z resztą aż będzie wyglądać ładnie - UWAGA, czarna sól jest bardzo.. słona. Efekt jajeczny można uzyskać już przy małej ilości.
Czarną sól można kupić przez internet lub w większości sklepów ze zdrową żywnością. Nie jest droga i starcza na długo.
Ostatnio robiłam przegląd przepisów na blogu i doszłam do wniosku, że większość z nich jest albo mało zaskakująca, albo banalnie łatwa. W pierwszej chwili pomyślałam, że może przydałoby się trochę pokombinować, ale po chwili dotarło do mnie, że po pierwsze musiałabym robić to na siłę, bo zamieszczam to, co gotuję - nie gotuje specjalnie, żeby to zamieścić. Po drugie - po co. Ideą tego bloga jest to, żeby każdy, kto nigdy nie jadł wegańskich potraw mógł ugotować coś sam i nie zniechęcić się. Potrawy są proste, często zakładają możliwość ugotowania obiadu bez robienia zakupów w ogóle - korzystając z tego, co znajdzie się w lodówce, czy szafce z zapasami. Nie używam też drogich i jednocześnie trudno dostępnych składników i choć oczywiście nie wszystko, czego używam da się kupić w lokalnym Społemie (choć i one często zaskakują), staram się zawsze podać w miarę dostępne i najtańsze źródło. Ale co zrobić, nie lubię długiego grzebania w garach, a już szczególnie wielocyfrowych liczb na rachunkach. Poza tym, są dziesiątki blogów, gdzie można poczytać o pysznościach zrobionych ze składników, których nie można nabyć bez szczególnych przygotowań organizacyjnych i finansowych. U mnie można przeczytać wpis i pomyśleć "Rzeczywiście, można przecież zjeść coś takiego!".
Zatem, jeśli mamy tofu i potrzebujemy szybkiego, sycącego i odżywczego śniadania idealna jest tofucznica. Przepis, jak łatwo się domyślić - banalny.
TOFUCZNICA
1 kostka tofu
oliwa
dowolne przyprawy
dowolne warzywa : cebula, por, szczypiorek, pomidor, pieczarki, boczniaki lub co lubimy.
Podsmażyć tofu, dodać warzywa, podsmażyć jeszcze chwilę, doprawić.
Dla wszystkich, którzy z łezką w oku wspominają przedszkolny standard śniadaniowy oraz dla miłośników jajek, którzy bardzo tęsknią za siarkowym zapaszkiem, oto ratunek: czarna sól.
"Czarna sól (ind. Kala namak) to pozyskiwany z wulkanicznych minerałów (halitów) różowy proszek o wyraźnym jajecznym aromacie. Swój kolor oraz zapach zawdzięcza obecności związków siarki. Czarna sól składa się głównie z chlorku sodu z dodatkiem siarczanu sodu, siarczku żelaza i siarkowodoru. Pomimo, że siarkowodór jest toksyczny dla ludzi w w większych stężeniach, to jego niewielka zawartość w czarnej soli nie ma negatywnego wpływu na zdrowie. " (kuchnia.chinska.pl).
Wprawdzie moja sól jest wyraźnie szara, ale efekt jest cudowny.
PASTA JAJECZNA
1 kostka tofu
pęczek szczypiorku
pieprz
czarna sól
kurkuma
Szczypiorek siekamy, tofu rozgniatamy, mieszamy z resztą aż będzie wyglądać ładnie - UWAGA, czarna sól jest bardzo.. słona. Efekt jajeczny można uzyskać już przy małej ilości.
Czarną sól można kupić przez internet lub w większości sklepów ze zdrową żywnością. Nie jest droga i starcza na długo.
Ostatnio robiłam przegląd przepisów na blogu i doszłam do wniosku, że większość z nich jest albo mało zaskakująca, albo banalnie łatwa. W pierwszej chwili pomyślałam, że może przydałoby się trochę pokombinować, ale po chwili dotarło do mnie, że po pierwsze musiałabym robić to na siłę, bo zamieszczam to, co gotuję - nie gotuje specjalnie, żeby to zamieścić. Po drugie - po co. Ideą tego bloga jest to, żeby każdy, kto nigdy nie jadł wegańskich potraw mógł ugotować coś sam i nie zniechęcić się. Potrawy są proste, często zakładają możliwość ugotowania obiadu bez robienia zakupów w ogóle - korzystając z tego, co znajdzie się w lodówce, czy szafce z zapasami. Nie używam też drogich i jednocześnie trudno dostępnych składników i choć oczywiście nie wszystko, czego używam da się kupić w lokalnym Społemie (choć i one często zaskakują), staram się zawsze podać w miarę dostępne i najtańsze źródło. Ale co zrobić, nie lubię długiego grzebania w garach, a już szczególnie wielocyfrowych liczb na rachunkach. Poza tym, są dziesiątki blogów, gdzie można poczytać o pysznościach zrobionych ze składników, których nie można nabyć bez szczególnych przygotowań organizacyjnych i finansowych. U mnie można przeczytać wpis i pomyśleć "Rzeczywiście, można przecież zjeść coś takiego!".
Zatem, jeśli mamy tofu i potrzebujemy szybkiego, sycącego i odżywczego śniadania idealna jest tofucznica. Przepis, jak łatwo się domyślić - banalny.
TOFUCZNICA
1 kostka tofu
oliwa
dowolne przyprawy
dowolne warzywa : cebula, por, szczypiorek, pomidor, pieczarki, boczniaki lub co lubimy.
Podsmażyć tofu, dodać warzywa, podsmażyć jeszcze chwilę, doprawić.
sobota, 5 lutego 2011
Obiecane oponki, czyli pączki z VoKu
Dla tych, co nie byli, niech żałują, ci, którym smakowało pozostały dobre wspomnienia, ale jest szansa, dla jednych i drugich, żeby zasmakować znów wspaniałych oponek prosto z gór.
Dzięki uprzejmości twórczyni tych wspaniałych ciasteczek i kolegi, który robił zdjęcia udostępniam przepis w wersji oryginalnej i oponki w cudownym świetle.
Ponadto wszelkiego rodzaju smażone, słodkie lub słone potrawy na bazie mąki i/lub ziemniaków są najlepszym lekarstwem na poprawienie humoru. Co więcej, podobno leczą nawet niegroźne urazy. W związku z dzisiejszym nabyciem takiego urazu podczas porannego treningu konieczność zastosowania natychmiastowej kuracji wzrosła.
OPONKI
"Skład:
drożdże (ja daje tak 1/2 opakowania)
szklanka mleka kokosowego
200 g planty lub odpowiednio tyle oleju
szklanka cukru
łyżeczka soli
łyżka octu jabłkowego
na początek 4,5 szklanki mąki, jak będzie potrzeba to dołożysz
2-3 łyżeczki mąki ziemniaczanej
opcjonalnie cukier waniliowy
1. drożdże rozpuszczasz w ciepłej wodzie, dodajesz łyżkę mąki i odrobinę cukru i odstawiasz żeby fermentowały.
2. w tym czasie podgrzewasz mleko kokosowe i rozpuszczasz w nim margarynę/ dodajesz olej i szklankę cukru.
3. gdy drożdże już wyrosną łączysz je z mleczną miksturą po czym dodajesz 2-3 łyżeczki mąki ziemniaczanej, ew. jakiś cukier waniliowy i ocet jabłkowy i stopniowo dodajesz mąkę.
4. wyrabiasz ciasto rozciągając je, żeby dostało się do środka jak najwięcej powietrza, gdy ma stałą konsystencję ale ciągle "leci przez palce" odstawiasz na godzinę w ciepłe miejsce.
5. po godzinie podsypujesz ciasto jeszcze mąką, tak żeby było bardziej zwarte ale wciąż puszyste, wałkujesz na grubość 2-3 cm i wycinasz oponkyyyyyyy :)
smażysz na oleju po 2,5 min na każdą ze stron, odsączasz z oleju u tadaaaam, zjadasz ze smakiem lecząc urazy :)"
Dzięki uprzejmości twórczyni tych wspaniałych ciasteczek i kolegi, który robił zdjęcia udostępniam przepis w wersji oryginalnej i oponki w cudownym świetle.
Ponadto wszelkiego rodzaju smażone, słodkie lub słone potrawy na bazie mąki i/lub ziemniaków są najlepszym lekarstwem na poprawienie humoru. Co więcej, podobno leczą nawet niegroźne urazy. W związku z dzisiejszym nabyciem takiego urazu podczas porannego treningu konieczność zastosowania natychmiastowej kuracji wzrosła.
OPONKI
"Skład:
drożdże (ja daje tak 1/2 opakowania)
szklanka mleka kokosowego
200 g planty lub odpowiednio tyle oleju
szklanka cukru
łyżeczka soli
łyżka octu jabłkowego
na początek 4,5 szklanki mąki, jak będzie potrzeba to dołożysz
2-3 łyżeczki mąki ziemniaczanej
opcjonalnie cukier waniliowy
1. drożdże rozpuszczasz w ciepłej wodzie, dodajesz łyżkę mąki i odrobinę cukru i odstawiasz żeby fermentowały.
2. w tym czasie podgrzewasz mleko kokosowe i rozpuszczasz w nim margarynę/ dodajesz olej i szklankę cukru.
3. gdy drożdże już wyrosną łączysz je z mleczną miksturą po czym dodajesz 2-3 łyżeczki mąki ziemniaczanej, ew. jakiś cukier waniliowy i ocet jabłkowy i stopniowo dodajesz mąkę.
4. wyrabiasz ciasto rozciągając je, żeby dostało się do środka jak najwięcej powietrza, gdy ma stałą konsystencję ale ciągle "leci przez palce" odstawiasz na godzinę w ciepłe miejsce.
5. po godzinie podsypujesz ciasto jeszcze mąką, tak żeby było bardziej zwarte ale wciąż puszyste, wałkujesz na grubość 2-3 cm i wycinasz oponkyyyyyyy :)
smażysz na oleju po 2,5 min na każdą ze stron, odsączasz z oleju u tadaaaam, zjadasz ze smakiem lecząc urazy :)"
czwartek, 3 lutego 2011
Sos na zimę
Może to trochę późno, ale chciałabym podziękować wszystkim obecnym na ostatnim VoKu za przybycie i tym samaym udział, kawiarnia pękała w szwach, a jedzenie skończyło się jeszcze przed przybyciem niektórych gości! Jeśli ta tendencja się utrzyma, będziemy musieli zwiększyć ilość porcji, co nie jest proste, bo wciąż się uczymy i eksperymentujemy z proporcjami. Cieszy mnie natomiast, że jedzenie jest na tyle smaczne, że pojawiają się prośby o podanie przepisów, obiecałam wrzucać je na bieżąco, ale tym razem ze względu na brak zdjęć, będzie coś innego. Obiecane na pewno uzupełnię.
Dziś mam do zaproponowania pastę/sos czosnkowy ze słonecznika, tak prosty jak się wydaje i zarazem skuteczne odmieni najbanalniejszy obiad.
SOS CZOSNKOWY
1 szkl pestek słonecznika - łuskanych
2-3 ząbki czosnku
zioła
sól/pieprz
Pestki wypłukać, namoczyć na noc, odlać część wody i miksować na gładką masę. Jeśli chcemy bardziej sos niż pastę- dodajemy wody z namaczania. Doprawiamy do smaku i nie uwierzycie, ale gotowe.
Sos nadaje się również jako dodatek do makaronu, warzyw, kanapek i ogólnie wszędzie tam, gdzie się zwykle uzywa sosów.
Na zdjęciu prezentuje się w towarzystwie kiełków - jak już kiedyś pisałam, warto się w nie zaopatrzyć, bo ratują zimowe ubytki witamin i wszelkiego dobra.
Dziś mam do zaproponowania pastę/sos czosnkowy ze słonecznika, tak prosty jak się wydaje i zarazem skuteczne odmieni najbanalniejszy obiad.
SOS CZOSNKOWY
1 szkl pestek słonecznika - łuskanych
2-3 ząbki czosnku
zioła
sól/pieprz
Pestki wypłukać, namoczyć na noc, odlać część wody i miksować na gładką masę. Jeśli chcemy bardziej sos niż pastę- dodajemy wody z namaczania. Doprawiamy do smaku i nie uwierzycie, ale gotowe.
Sos nadaje się również jako dodatek do makaronu, warzyw, kanapek i ogólnie wszędzie tam, gdzie się zwykle uzywa sosów.
Na zdjęciu prezentuje się w towarzystwie kiełków - jak już kiedyś pisałam, warto się w nie zaopatrzyć, bo ratują zimowe ubytki witamin i wszelkiego dobra.
poniedziałek, 31 stycznia 2011
Bezcukrowo
Było już beztłuszczowo, teraz przyszła pora na cukier. Nie, nie martwcie się, wszystko ze mną w porządku, nadal słodzę kawę i czarną herbatę i nie zacznę się niedługo "oczyszczać". Przyszło mi za to do głowy, że można zrobić ciasto bez cukru, które będzie jednak smaczne i.. słodkie.
Nie jest oczywiście tajemnicą, że jabłka dzielą się na deserowe i takie do przetworów. Jest też tajemniczy składnik, czyli daktyle. Zatem:
TARTA BEZ CUKRU
ok. 1 kg jabłek deserowych
1/2 szkl. daktyli
2/3 szkl. rodzynek
Jabłka obrać, pokroić, podlać wodą i dusić, aż zaczną się rozpadać. Daktyle zalać pół szklanki wrzątku. Kiedy jabłka się rozgotują, zmiksować daktyle na masę, dodać do jabłek, dosypać rodzynki.
1 1/2 szkl. mąki
1 szkl. płatków owsianych
1 łyżeczka proszku do pieczenia (opcjonalnie)
2-3 łyżki oleju/oliwy
szczypta soli
ok 1/2 szkl.wody
Płatki zmiksować na sucho w pojemniku do blendera, dodać do mąki, dodać sól i oliwę, zagnieść nieklejące ciasto. Rozwałkować, wyłożyć nim nasmarowaną olejem formę, nakłuć widelcem, podpiec 10-15 min, wyłozyć farsz, piec kolejne 20 min.
Gotowe!
Nie jest oczywiście tajemnicą, że jabłka dzielą się na deserowe i takie do przetworów. Jest też tajemniczy składnik, czyli daktyle. Zatem:
TARTA BEZ CUKRU
ok. 1 kg jabłek deserowych
1/2 szkl. daktyli
2/3 szkl. rodzynek
Jabłka obrać, pokroić, podlać wodą i dusić, aż zaczną się rozpadać. Daktyle zalać pół szklanki wrzątku. Kiedy jabłka się rozgotują, zmiksować daktyle na masę, dodać do jabłek, dosypać rodzynki.
1 1/2 szkl. mąki
1 szkl. płatków owsianych
1 łyżeczka proszku do pieczenia (opcjonalnie)
2-3 łyżki oleju/oliwy
szczypta soli
ok 1/2 szkl.wody
Płatki zmiksować na sucho w pojemniku do blendera, dodać do mąki, dodać sól i oliwę, zagnieść nieklejące ciasto. Rozwałkować, wyłożyć nim nasmarowaną olejem formę, nakłuć widelcem, podpiec 10-15 min, wyłozyć farsz, piec kolejne 20 min.
Gotowe!
wtorek, 25 stycznia 2011
VolksKüche po Warszawsku
Pisałam już o tym wcześniej, ale dziś przypominam: w ten piątek, 28.01 odbędzie się kolejne VoKu na Elbie. Jesteśmy tam cyklicznie, co 2 tygodnie, w piątki od 19 do ok 23.
Współfunkcjonujemy z Elbową Kawiarnią, gdzie można napić się herbaty i Fair Trade'owej kawy i nie tylko. U nas można zjeść tani, pyszny, dwudaniowy wegański obiad z deserem. Poza tym można pogrzać się przy piecu, pogadać, posłuchać muzyczki i spotkać ze znajomymi.
Chcemy tworzyć alternatywę dla komercyjnych restauracji, promować ideę weganizmu i wspierać funkcjonowanie niezależnej przestrzeni jaką jest Elba. Jedzenie w miarę możliwości jest freegańskie. Cały dochód ze sprzedaży jedzenia przeznaczamy na wsparcie dla inicjatyw wolnościowych.
Zapraszamy serdecznie!
Zimowe pierogi
Za oknem śnieg prószy w najlepsze, nie za zimno i nie za mokro - taką zimę uwielbiam. Szczególnie odkąd mam nowe, ciepłe, wegańskie, nieprzemakające buty. A na zimę wyśmienitą potrawą (jedną z mojej pierwszej piątki) są pierogi.
Pierogi jak wiadomo każdy lubi - podkreślam - KAŻDY. Chyba, że są jakieś wyjątki. Ja osobiście nie znam. Szaleją za nimi i rodacy i wszyscy cudzoziemcy jakich dotąd spotkałam. Kłopot z nimi jest taki, że cudownie je jeść, ale niekoniecznie miło się je robi, bo nie zawsze się chce, a jednak to zajmuje dużo czasu. Jest na to sposób, który od dłuższego czasu chodzi mi po głowie i czeka na realizację, czyli impreza pierogowa : zapraszasz przyjaciół, kupujesz dużo mąki, prosisz każdego, żeby przyniósł swój ulibiony farsz i razem przygotowujecie ucztę.
Są też trudności techniczne, bo to albo nie wiadomo jak zrobić ciasto, żeby się nie rozpadało, a dało łatwo rozwałkować, albo nie wiadomo ile farszu, jak lepić, jak gotować itd. Już raz zamieszczałam wprawdzie wpis o pierogach tu , proponuję nadal ten przepis na ciasto jako najlepszy jeśli chodzi o pierogi gotowane. Inna, moim zdaniem najciekawsza wersja pierogów, to te z soczewicą. Są sycące i łatwe w zrobieniu. Oto przepis na farsz:
PIEROGI Z SOCZEWICĄ
2 szklanki soczewicy (najlepiej zielonej/brązowej)
2-3 cebule
sól, pieprz
Cebulę posiekac drobno i podsmażyć na brąz. Jeśli ktoś nie lubi, to niech będzie chociaż na jasny brąz. Soczewicę ugotować na miękko, mozna dosolić pod koniec gotowania, najlepiej już po wyłączeniu najlepiej tak, żeby się rozpadała. UWAGA! Nie odlewać całej wody i w żadnym wypadku nie płukać! Najlepiej zlać ją do szklanki i w razie potrzeby (a zapewne taka zajdzie) dolać. Bez wody z gotowania po zmiksowaniu wychodzą koszmarne trociny bez smaku - stosuję zresztą tę zasadę do wszystkch past ze strączków. Zmiksować, doprawić i dodać cebulę. Ważne, żeby wszystko było gładkie i spójne, łatwiej się wtedy nakłada.
Technikę lepienia przedstawię może innym razem, bo nie ukrywam, że nie jest to oczywiste, szczególnie dla kogoś, kto nie ma wprawy, ale zawsze można poradzić sobie widelcem albo specjalną maszynką do wycinania-sklejania. Pierogi gotujemy parę minut po wypłynięciu, im grubsze ciasto tym dłużej.
Jest natomiast prostszy sposób - pierogi pieczone z ciasta drożdżowego.
Przepis na ciasto drożdżowe jest taki jak zwykle. Farsz też nie należy do trudnych, choć to oczywiście tylko przykład, możecie włożyć do nich cokolwiek. Poniżej zdjęcie pieczonych lepionych tradycyjną metodą.
FARSZ SZPINAKOWY Z SOCZEWICĄ
1 szkl. soczewicy
1 paczka szpinaku
2-3 ząbki czosnku
sól, pieprz, pieprz biały
2 łyżki oleju
1 łyżka mąki
Szpinak rozmrażać na malutkim gazie, soczewicę ugotować na miękko. Na małej patelni rozgrzać olej z mąką, podsmażyć chwilę, dodać do rozmrożonego szpinaku, dokładnie wymieszać. Ugotowaną soczewicę odcedzić (UWAGA, tym razem odcedzamy, bo wyszłoby za mokro) i dodać do szpinaku. Doprawić.
Ciasto drożdżowe wyrobić, wałkować na placki grubości ok 1/2 cm i wycinać kwadraty lub trójkąty.
A potem :
Nakładamy farsz ..
Następnie sklejamy najpierw dwa.. a potem kolejne dwa boki.
Pieczemy do zarumienienia. Są wyśmienite i łatwe do transportu.
Pierogi jak wiadomo każdy lubi - podkreślam - KAŻDY. Chyba, że są jakieś wyjątki. Ja osobiście nie znam. Szaleją za nimi i rodacy i wszyscy cudzoziemcy jakich dotąd spotkałam. Kłopot z nimi jest taki, że cudownie je jeść, ale niekoniecznie miło się je robi, bo nie zawsze się chce, a jednak to zajmuje dużo czasu. Jest na to sposób, który od dłuższego czasu chodzi mi po głowie i czeka na realizację, czyli impreza pierogowa : zapraszasz przyjaciół, kupujesz dużo mąki, prosisz każdego, żeby przyniósł swój ulibiony farsz i razem przygotowujecie ucztę.
Są też trudności techniczne, bo to albo nie wiadomo jak zrobić ciasto, żeby się nie rozpadało, a dało łatwo rozwałkować, albo nie wiadomo ile farszu, jak lepić, jak gotować itd. Już raz zamieszczałam wprawdzie wpis o pierogach tu , proponuję nadal ten przepis na ciasto jako najlepszy jeśli chodzi o pierogi gotowane. Inna, moim zdaniem najciekawsza wersja pierogów, to te z soczewicą. Są sycące i łatwe w zrobieniu. Oto przepis na farsz:
PIEROGI Z SOCZEWICĄ
2 szklanki soczewicy (najlepiej zielonej/brązowej)
2-3 cebule
sól, pieprz
Cebulę posiekac drobno i podsmażyć na brąz. Jeśli ktoś nie lubi, to niech będzie chociaż na jasny brąz. Soczewicę ugotować na miękko, mozna dosolić pod koniec gotowania, najlepiej już po wyłączeniu najlepiej tak, żeby się rozpadała. UWAGA! Nie odlewać całej wody i w żadnym wypadku nie płukać! Najlepiej zlać ją do szklanki i w razie potrzeby (a zapewne taka zajdzie) dolać. Bez wody z gotowania po zmiksowaniu wychodzą koszmarne trociny bez smaku - stosuję zresztą tę zasadę do wszystkch past ze strączków. Zmiksować, doprawić i dodać cebulę. Ważne, żeby wszystko było gładkie i spójne, łatwiej się wtedy nakłada.
Technikę lepienia przedstawię może innym razem, bo nie ukrywam, że nie jest to oczywiste, szczególnie dla kogoś, kto nie ma wprawy, ale zawsze można poradzić sobie widelcem albo specjalną maszynką do wycinania-sklejania. Pierogi gotujemy parę minut po wypłynięciu, im grubsze ciasto tym dłużej.
Jest natomiast prostszy sposób - pierogi pieczone z ciasta drożdżowego.
Przepis na ciasto drożdżowe jest taki jak zwykle. Farsz też nie należy do trudnych, choć to oczywiście tylko przykład, możecie włożyć do nich cokolwiek. Poniżej zdjęcie pieczonych lepionych tradycyjną metodą.
FARSZ SZPINAKOWY Z SOCZEWICĄ
1 szkl. soczewicy
1 paczka szpinaku
2-3 ząbki czosnku
sól, pieprz, pieprz biały
2 łyżki oleju
1 łyżka mąki
Szpinak rozmrażać na malutkim gazie, soczewicę ugotować na miękko. Na małej patelni rozgrzać olej z mąką, podsmażyć chwilę, dodać do rozmrożonego szpinaku, dokładnie wymieszać. Ugotowaną soczewicę odcedzić (UWAGA, tym razem odcedzamy, bo wyszłoby za mokro) i dodać do szpinaku. Doprawić.
Ciasto drożdżowe wyrobić, wałkować na placki grubości ok 1/2 cm i wycinać kwadraty lub trójkąty.
A potem :
Nakładamy farsz ..
Następnie sklejamy najpierw dwa.. a potem kolejne dwa boki.
Pieczemy do zarumienienia. Są wyśmienite i łatwe do transportu.
piątek, 21 stycznia 2011
Beztłuszczowo
Podczas ostatniej nieobecności na blogu przybyło mi aż 6 nowych obserwatorów i obserwatorek! Nie mówiąc już nawet o ilości odwiedzin, która stale rośnie. Jestem pozytywnie zaskoczona, wspaniale, że Wy wszyscy macie ochotę zajrzeć, poczytać i nawet czasem komentować, to co sobie tu napiszę. Szczególnie dziękuję za komentarze w stylu "nie jestem weg*, ale czasem sobie zajrzę, fajnie, że są takie blogi". Jakby nie było, ten i, mam nadzieję, inne wegańskie blogi nie są tylko dla wegan. To prawdziwa motywacja do działania.
Ostatnio naszła nas ogromna ochota na odciążenie brzuchów po obżarstwie z końca roku i odkryliśmy cudowną, chociaż nieco uzależniającą potrawę : naleśniki z farszem z pora i soczewicy. Jest szybka (z soczewicy czerwonej, która gotuje się raz dwa), beztłuszczowa i bez smażenia (chyba, że wylanie naleśnika na suchą patelnię uznajemy za smażenie).
Naleśniki robimy według przepisu na naleśniki owsiane.
FARSZ Z PORA I SOCZEWICY
1 por
2 szkl. soczewicy czerwonej
sos sojowy, pieprz
kminek
Soczewicę wrzucić do gotującej wody (małej ilości), pora posiekać drobno, włozyć do miski i zalać wrzątkiem. Kiedy zmięknie, odcedzić (UWAGA! Nie wylewać wody!) i połączyć z ugotowaną soczewicą. Jeśli jest za mokre, odcedzić trochę wody. Doprawić. Ponieważ w przypadku czerwonej soczewicy "ugotowana" to synonim "rozgotowana" w połączeniu z porem tworzy konsystencję farszu. Tym wspaniałym tworem wypełniamy naleśniki. Mmmm... znów naszła mnie ochota, żeby to zjeść.
Jeśli chodzi o wodę odlaną z pora, nie wylewamy jej, tylko odstawiamy, nadaje się idealnie, żeby ugotować na niej zupę lub ryż/kaszę itp. Ja ugotowałam na niej pęczak do obiadu, miał przyjemny, warzywny posmak.
Acha, farsz wspaniale komponuje się z wietnamskim sosem słodko-kwaśnym chilli (do nabycia na Marywilskiej)... hm.. pomijając fakt, że z sosem chilli wszystko komponuje się wspaniale. Ale to już osobny temat.
Ostatnio naszła nas ogromna ochota na odciążenie brzuchów po obżarstwie z końca roku i odkryliśmy cudowną, chociaż nieco uzależniającą potrawę : naleśniki z farszem z pora i soczewicy. Jest szybka (z soczewicy czerwonej, która gotuje się raz dwa), beztłuszczowa i bez smażenia (chyba, że wylanie naleśnika na suchą patelnię uznajemy za smażenie).
Naleśniki robimy według przepisu na naleśniki owsiane.
FARSZ Z PORA I SOCZEWICY
1 por
2 szkl. soczewicy czerwonej
sos sojowy, pieprz
kminek
Soczewicę wrzucić do gotującej wody (małej ilości), pora posiekać drobno, włozyć do miski i zalać wrzątkiem. Kiedy zmięknie, odcedzić (UWAGA! Nie wylewać wody!) i połączyć z ugotowaną soczewicą. Jeśli jest za mokre, odcedzić trochę wody. Doprawić. Ponieważ w przypadku czerwonej soczewicy "ugotowana" to synonim "rozgotowana" w połączeniu z porem tworzy konsystencję farszu. Tym wspaniałym tworem wypełniamy naleśniki. Mmmm... znów naszła mnie ochota, żeby to zjeść.
Jeśli chodzi o wodę odlaną z pora, nie wylewamy jej, tylko odstawiamy, nadaje się idealnie, żeby ugotować na niej zupę lub ryż/kaszę itp. Ja ugotowałam na niej pęczak do obiadu, miał przyjemny, warzywny posmak.
Acha, farsz wspaniale komponuje się z wietnamskim sosem słodko-kwaśnym chilli (do nabycia na Marywilskiej)... hm.. pomijając fakt, że z sosem chilli wszystko komponuje się wspaniale. Ale to już osobny temat.
niedziela, 2 stycznia 2011
Nowy Rok !
Z powodu kursu masażu, i innych przedświątecznych zajęć (m.in. robienia prezentów, które w tym roku udało mi się w 99% zrobić własnymi rękoma) miałam mały przestój. Postanowienia noworoczne są już w trakcie spisywania, zbieram energię na działanie pełną parą.
Tymczasem chcę serdecznie zaprosić wszystkich na kolejne VoKu na Elbie, w piątek 7.01. Zaczynamy ok 19, w kawiarni, oprócz pysznego jedzenia będzie też tradycyna oferta kawiarniana, ciepły piec i wygodne kanapy.
Ponieważ Gwiazdka i Sylwester już za nami, miło jest sobie wspomnieć pyszności, od których zdążyły już odpocząć nasze brzuchy. W tym celu mniej więcej w połowie grudnia robię pierniczki. Przepis to odzwierzęcone szwedzkie Pepparkakor. Przepis wygrzebany na Puszkkka i trochę uproszczony.
PIERNICZKI
300 g margaryny
500 ml miodu sztucznego
1 łyżeczka imbiru
2 łyżki cynamonu
2 opakowania Przyprawy do piernika
1 łyżka sody
200 ml mleka
1 kg mąki
Margarynę roztopić, dodać miód, mleko, przyprawy, sodę, zmiksować. Miksując dodawać stopniowo mąkę aż ciasto będzie elastyczne, ale nie lepkie. Porządnie schłodzić. Wycinać pierniczki, piec do zrumienienia, posypać cukrem pudrem.
Piernicznki zawsze robię wcześniej i NIGDY nie jem ich na Gwiazdkę, bo po prostu o nich zapominam:) Są za to na styczniową chandrę są jak znalazł,dosłownie i w przenośni, znajduję je często nagle w wielkiej puszce w kuchni ku mojej wielkiej radości.
A na danie główne prezentuję wegańskie sushi, którym wesoło objadaliśmy się w Sylwestra.
SUSHI
1 paczka nori
1 kg ryżu
pokrojone w paseczki : awokado, marchewka, papryka, ogórek, smażone tofu/seitan/tempeh
sos sojowy
sezam
Jak wygląda sushi i jak się je robi to już na pewno każdy widział, rzecz w tym, że wegańskie smakuje wyśmienicie. Do środka można zapakować inne warzywa jeśli Wam one w smak. Mnie i tak najbardziej ze wszystkiego smakują nori (wyjadałam je na sucho). Bądźcie kreatywni, pakujcie co tylko przyjdzie wam do głowy, aby tylko dało się zawinąć. Łamcie kulinarne konwenanse w imię etyki D.I.Y, przenikania kultur, dobra zwierząt, zdrowia, apetytu. Go Vegan!
Tymczasem chcę serdecznie zaprosić wszystkich na kolejne VoKu na Elbie, w piątek 7.01. Zaczynamy ok 19, w kawiarni, oprócz pysznego jedzenia będzie też tradycyna oferta kawiarniana, ciepły piec i wygodne kanapy.
Ponieważ Gwiazdka i Sylwester już za nami, miło jest sobie wspomnieć pyszności, od których zdążyły już odpocząć nasze brzuchy. W tym celu mniej więcej w połowie grudnia robię pierniczki. Przepis to odzwierzęcone szwedzkie Pepparkakor. Przepis wygrzebany na Puszkkka i trochę uproszczony.
PIERNICZKI
300 g margaryny
500 ml miodu sztucznego
1 łyżeczka imbiru
2 łyżki cynamonu
2 opakowania Przyprawy do piernika
1 łyżka sody
200 ml mleka
1 kg mąki
Margarynę roztopić, dodać miód, mleko, przyprawy, sodę, zmiksować. Miksując dodawać stopniowo mąkę aż ciasto będzie elastyczne, ale nie lepkie. Porządnie schłodzić. Wycinać pierniczki, piec do zrumienienia, posypać cukrem pudrem.
Piernicznki zawsze robię wcześniej i NIGDY nie jem ich na Gwiazdkę, bo po prostu o nich zapominam:) Są za to na styczniową chandrę są jak znalazł,dosłownie i w przenośni, znajduję je często nagle w wielkiej puszce w kuchni ku mojej wielkiej radości.
A na danie główne prezentuję wegańskie sushi, którym wesoło objadaliśmy się w Sylwestra.
SUSHI
1 paczka nori
1 kg ryżu
pokrojone w paseczki : awokado, marchewka, papryka, ogórek, smażone tofu/seitan/tempeh
sos sojowy
sezam
Jak wygląda sushi i jak się je robi to już na pewno każdy widział, rzecz w tym, że wegańskie smakuje wyśmienicie. Do środka można zapakować inne warzywa jeśli Wam one w smak. Mnie i tak najbardziej ze wszystkiego smakują nori (wyjadałam je na sucho). Bądźcie kreatywni, pakujcie co tylko przyjdzie wam do głowy, aby tylko dało się zawinąć. Łamcie kulinarne konwenanse w imię etyki D.I.Y, przenikania kultur, dobra zwierząt, zdrowia, apetytu. Go Vegan!
Subskrybuj:
Posty (Atom)